„Jeanne Dielman…” to najbardziej znany film Chantal Akerman: spełniony i dojrzały, choć w 1975 roku, gdy powstawał, jego autorka miała zaledwie 25 lat. Tytułowa Jeanne to uwięziona w kieracie domowej rutyny samotna matka, okazyjnie dorabiająca prostytucją, chowająca zdobyte w ten sposób pieniądze w wazie na zupę. Przedmioty codziennego użytku, podobnie jak banalne czynności, odgrywają tu kluczową rolę: to właśnie w tym filmie pojawiają się legendarne długie sceny obierania ziemniaków czy robienia sznycla. Akerman w duchu feminizmu drugiej fali zwróciła uwagę na niewidzialne dla kina gesty i pracę kobiet. Mam reputację trudnej, a to dlatego, że interesuje mnie codzienność i ją chcę pokazywać. Tymczasem ludzie chodzą do kina głównie po to, by od codzienności uciec – mówiła w 1982 roku. Kładła tym nacisk na to, byśmy zamiast „spędzać” na filmach czas, intensywnie odczuwali jego działanie. I to czas jest kolejnym ważnym bohaterem tego filmu. Ale ten manifest awangardowego kina i sztandarowe dzieło feminizmu ma też swój ukryty temat: jest nim życie po traumie Holocaustu. Akerman, córka polskich Żydów, przeżywców, bohaterkę graną przez Delphine Seyrig obdarowała doświadczeniami kobiet ze swojej rodziny.
Film wzbił się w zeszłym roku na pierwsze miejsce najsłynniejszego rankingu filmów, publikowanego co dekadę przez brytyjskie czasopismo „Sight & Sound” – detronizując poprzedniego zwycięzcę zestawienia, Zawrót głowy Alfreda Hitchcocka.